W życiu każdego właściciela psa nadchodzi moment, w którym mamy go serdecznie dosyć, ale nie tak naprawdę dosyć. Tylko tak trochę. Skomplikowane, prawda? Gdy zaczyna nas irytować to co robi, mimo, że to jest błahostka, gdy mamy ochotę go udusić, za wywalone kosze na śmieci, pogryzione kable, zeżarte dwie łopaty czy też nieudany trening. O ile zjedzenie budy, bo po pół roku życia z nią w zgodzie nastąpi autodestrukcja, jestem w stanie przeboleć i idzie mi to dość łatwo. Nie gniewam się, że ściągnął świeżo wyprane dywany z płotu i zrobił z nich legowisko, o tyle złe treningi bardzo mnie frustrują. Tak, nie tylko psa, mnie też. Dziś o tym trochę więcej, od strony widzianej przeze mnie.
Idąc na trening z przeświadczeniem, będzie łatwy, będzie przyjemny naprawdę mi się chce tego treningu. Super, to czego chcieć więcej? Bierzesz psa idziesz na trening. I już na samym początku robi się problem, bo coś co twój pies zawsze umiał perfekcyjne nagle nie wychodzi. Ale przecież to umiał? Od zawsze to było idealne, dlaczego? Co robię nie tak? W ten sposób powstaje we mnie pierwszy poziom frustracji. Okej, obmyślasz strategię co zrobić, żeby było dobrze, łatwo i przyjemnie. Próbujesz. I w tym momencie okazuje się, że twojemu psu ktoś wyjął mózg i go podmienił. Przechodzisz szczebel niżej i tu pojawia się drugi stopień frustracji. Przecież było dobrze, robiliśmy to, dlaczego musimy się cofać. Na treningu nie znam odpowiedzi na to pytanie, lecz gdy przychodzę do domu, ochłonę i poukładam myśli, już wiem. Dotarło do mnie, że to jest obedience, tu się zawsze wraca do szczegółów. Zdaję sobie z tego sprawę dopiero gdy zejdzie ze mnie cała złość. Są różni ludzie, jedni nie przejmą się tym, że coś im nie wychodzi, a drugich będzie to tak kuło w serce, że nie da spokoju. Ja niestety należę do tej drugiej grupy. Moja frustracja przekłada się na psa i trening to totalna klapa. Owszem, mogę szukać wymówek, usprawiedliwiać siebie, usprawiedliwiać psa ale co to da? Co to da, że zgonię na sukę w cieczce, jak wezmę psa na następny trening i nadarzy się inna sytuacja o podobnym podłożu. Za każdym razem przed wyjściem na trening powtarzam sobie, że on nie jest tylko dla psa, ale też dla mnie. To oboje mamy czerpać z niego satysfakcję. Nie jeden raz złapałam się na tym, że nasze treningi są nudne, smętne i nie sprawiają, że moje psy są szczęśliwe. Nie zauważałam tego, że ich moje "dobrze" i smaczek nie jarają tak jak mój wulkan radości z kopcem smaczków w ręku, które na dodatek uciekają. Każdy trening mnie czegoś uczy, z jednego jestem zadowolona a z drugiego niekoniecznie. Post ten kieruję do tych, którzy jeszcze nie przejrzeli na oczy i cały czas łudzą się, że każdy trening musi być idealny. Po niektórych sesjach po prostu zastanawiam się czy zabić siebie czy psa ;) Ale wierzę, że w końcu ktoś ześle mi z nieba cierpliwość i siłę.
Wracając do autodestrukcji budy i wiele, wiele innych zniszczeń, które poczynił ostatnio Pan Czarny wraz ze Starszym Bratem, mały chłopaczek chyba przechodzi dość porządną fazę buntu. Ewidentnie nic mu się nie podoba i wszystko go drażni, nawet papa, którą buda była przykryta. Usiłuję to przeczekać ale zarazem nie pozwolić chłopkowi rządzić. Ale wracając do tematu postu, jak wy radzicie sobie ze zdenerwowaniem na treningach? Pojawia się u was takowe?
Dobry temat. Też miewam chwile złości, ale już przepracowałam sobie to, że jak się nie uspokoję, to psy nie będą chciały ze mną ćwiczyć. Wtedy wyobrażam sobie, że w środku jestem oazą spokoju. Oddycham głęboko i uśmiecham się do psa i do siebie. Jeśli nie jestem w stanie się uspokoić to przerywam trening. Nic na siłę.
OdpowiedzUsuńZnam to i bardzo często mi się to zdarza. Zwłaszcza, kiedy nieprzypilnowany pies kopie dziury pod kwiatem, ale przecież jest mu gorąco. Ściąga ubrania ze sznurka, ale przecież on mysli, że to zabawa. Jak tu się nie denerować, ale to nie jego wina.
OdpowiedzUsuńhttp://kreatywnosc-jest-kluczem.blogspot.com/